Pozory powinności


Porażka nie zawsze przychodzi z hukiem. Nie zawsze wygląda spektakularnie. Czasem nie ma żadnego dramatu. Czasem po prostu… nie dzieje się nic. A właśnie w tej ciszy bywa najgłośniejsza. Czasem przychodzi bez ostrzeżenia – jak niedopowiedziane zdanie. Jak wieczór, w którym znowu zabrakło Ciebie dla samej/go siebie. Jak dzień, w którym zrobiłaś/eś wszystko, co trzeba – tylko nic z tego, czego pragnęłaś/ąłeś.

Nie wygląda jak zawalony projekt. Nie przychodzi w formie wielkiej przegranej. Często wygląda jak życie, które mija obok, zanim zdążysz poczuć, że naprawdę w nim jesteś. Porażka to niekoniecznie brak osiągnięć – czasem to brak siebie w tym wszystkim, co osiągasz. To praca, której szczerze nie znosisz, ale wciąż w niej tkwisz, bo boisz się zmiany. To relacja, która wygląda dobrze z zewnątrz, ale Ty już od dawna w niej nie mieszkasz. To codzienność, w której odhaczasz wszystko – oprócz siebie.

To wtedy, gdy wieczorem siadasz w ciszy i nie potrafisz powiedzieć, co naprawdę czujesz. Gdy pragniesz czegoś prostego – spokoju, ciepła, bliskości – ale wciąż wybierasz hałas, obowiązek, funkcjonowanie. To wtedy, gdy Twój świat wygląda tak, jak powinien, ale nigdzie w nim nie ma Ciebie.


To nie jest wpis o winie. To wpis o obudzeniu. Bo może porażką nie jest to, że nie masz rodziny, domu, tytułu przed nazwiskiem. Może porażką jest to, że nie masz w sobie miejsca dla siebie.

Ale jeśli właśnie teraz to widzisz – to nie jesteś w porażce. Jesteś na początku. A od tego miejsca można zbudować coś prawdziwego. Coś Twojego. Nie doskonałego. Ale własnego.

I kto wie… może pierwszy raz naprawdę żywego.


🫖 #WywarCodzienności